NIEZBĘDNIK RODZICA
Edukacja w domu
Pomagamy uczyć
Dołącz do nas!
Rodowe srebra polskiej edukacji.
11 stycznia br. w MEN odbyło się spotkanie minister edukacji Anny Zalewskiej ze środowiskiem edukatorów domowych. Na spotkaniu było obecnych ok.50 osób, które reprezentowały nie tylko środowiska rodziców, przybyli także dyrektorzy szkół, którzy najbardziej odczuli skutki „rozporządzenia 22 grudnia”.
Zabierający głos rodzice prezentowali mocno roszczeniowe stanowiska. Padały hasła zagwarantowania bezpieczeństwa finansowego rodziców edukacji domowej, „nie majstrowania” przy wielodzietnych, czy wręcz uczynienia z subwencji oświatowej narzędzia polityki prorodzinnej państwa. – Pieniądze dla wielodzietnych, czyli 500 zł z rządowego programu wsparcia, plus 300 złotych z edukacji domowej w postaci bonu – to gwarancja poczucia bezpieczeństwa – przekonywał jeden z zaangażowanych mówców. Apelowano do pani minister, by nie odbierała Polsce szansy, jaką są dla niej lepiej wyedukowane dzieci edukacji domowej. Na sali wrzało od emocji. - W jakim kierunku idziemy? W Polsce mamy najgorszą politykę prorodzinną ! Obniżenie subwencji, to uderzenie w ludzi oddanych Polsce, kochających ją. Należy docenić wysiłek rodziców. Należy prowadzić politykę prorodzinną a nie pro instytucjonalną – grzmiał inny uczestnik debaty.
W swoich fantazjach edukacyjnych rodzice całkowicie oderwali się od realiów wyznaczonych prawem oświatowym uznając za normalne istnienie szkół „specjalizujących się” w edukacji domowej. Przedstawiciele resortu edukacji zwrócili uwagę, iż w ustawie o systemie oświaty nie funkcjonuje taka kategoria szkół. Edukacja domowa jest jedynie jedną z możliwych form edukacji, a nie modelem funkcjonowania szkoły. – W prawie oświatowym nie ma takiego bytu jak „szkoła edukacji domowej” – stwierdził obecny na spotkaniu dyrektor Biura Analiz MEN. „Wyspecjalizowane” szkoły edukacji domowej to fatalna praktyka , która zresztą, stała się przyczyną obecnego zamieszania w edukacji domowej. – Gdy uczniów edukacji domowej było niewielu i byli rozproszeni, nie było sensu różnicować dotacji, bo byłoby to nawet trudne z praktycznego punktu widzenia. W momencie zaistnienia szkół „specjalizujących się” w tej formie edukacji, sytuacja diametralnie się zmieniła – wyjaśnił dyrektor Grzegorz Pochopień.
W ministerstwie byli obecni nie tylko rodzice, ale również korzystający z subwencji oświatowej na edukację domową dyrektorzy szkół, którzy mieli oczywisty interes w tym, by domagać się od ministerstwa powrotu do subwencji sprzed 22 grudnia. Jedna z dyrektorek, chcąc przekonać urzędników resortu jak dobrze wykorzystuje subwencję oświatową, wspomniała, że dzięki niej uratowała szkołę, której groziła likwidacja. Zamiast braw i owacji na stojąco usłyszała od dyrektora Biura Analiz wyjaśnienie, iż rozwiązywanie problemów finansowych małych szkół dotacjami na edukację domową jest nie do zaakceptowania. Nie szczędzono sobie uszczypliwości w gronie dyrektorskim. - W edukacji domowej mam obecnie 26 dzieci i nie mam ambicji, by mieć 300 uczniów. Dzięki kameralnym warunkom znam doskonale moich uczniów – wyjaśniała zgromadzonym dyrektor małej szkoły, która chyba ma małe szanse, by stać się dużą, więc trzeba było przygadać tym większym.
Oczywiście najczęściej poruszaną kwestią było to, że obniżenie subwencji spowoduje uszczuplenie oferty edukacyjnej szkół i przyniesie wymierne straty rodzinom edukacji domowej. Jednak pomimo ponawianej przez panią minister prośby do rodziców o podanie konkretnych zajęć i konkretnych strat finansowych, nie otrzymała odpowiedzi. O wiele aktywniejsi byli w tym względzie dyrektorzy, którzy przygotowali na piśmie zestawienia zajęć i wydatków szkół. Ciekawe, czy rodzice mogliby potwierdzić wiarygodność tych informacji, czy może byliby zaskoczeni, że ich szkoła ma taką bogatą dla nich ofertę… na papierze.
Byli też i tacy, którzy pomimo zamieszania ze szkołami „specjalizującymi się” w edukacji domowej i wyraźnej niechęci resortu do tego typu placówek, jako potencjalnego źródła wyłudzania pieniędzy od państwa , zapowiedzieli z całą odwagą i stanowczością, iż od września zakładają szkołę edukacji domowej w Wielkopolsce. Może uznali, że drugi raz taka okazja się nie powtórzy, by przy 50 świadkach poinformować ministerstwo o powstaniu nowej szkoły i to w obecności samej pani minister! Zaklepane, jest zaklepane. Szkoła ma być i będzie , tylko jeszcze zorganizować trzeba od ministerstwa pieniądze na jej funkcjonowanie, bo tak bez pieniędzy to kompletna kicha.
Podczas spotkania doszło do dwóch można powiedzieć „incydentów”, które stawiają rodziców w nieco innym świetle, niż sami siebie starali się przedstawić.
Pierwsza sytuacja, gdy pewna mało doświadczona w edukacji własnego dziecka, aczkolwiek mocno wygadana ( to typowy rys młodego pokolenia „ ledwo się czegoś dowie, a już specjalista”) uczestniczka debaty przekazując dokumenty specjalnie przygotowane na spotkanie, preorowała ex cathedra przed Panią Minister (niczym belfer mało pojętnego ucznia), zanim po dłuższej chwili zrozumiała swoje niestosowne zachowanie.
Druga sytuacja, gdy przybyła na spotkanie matka domagała się natychmiastowego cofnięcia rozporządzenia. Oczekiwała pozytywnej deklaracji minister w tej sprawie, a widząc, że jej nie wymusi, domagała się głosowania rodziców w tej sprawie! Dopiero reakcja minister , uświadomiła zaangażowanej matce, że jej wystąpienie było kompletnie ni e na miejscu.
Jeśli ktoś żałuje, że nie był na spotkaniu w ministerstwie, to spieszę z pocieszeniem. Naprawdę nie ma czego! Zwłaszcza jeśli nie lubi się oszołomstwa. Dla obserwatora z zewnątrz rodzice edukacji domowej zaprezentowali się jako jedyna prawdziwa elita, najlepsi z najlepszych, którym pieniądze się należą już z faktu samej wyjątkowości zjawiska, za jakie się uznają. Jako elita, mają prawo do własnych szkół, działających na zupełnie odmiennych, niż przeciętne szkoły, zasadach i biada temu, kto chciałby zmieniać reguły gry! Nie wiem jakie są szanse na dialog z ministerstwem, bo obecni na spotkaniu słuchali tylko samych siebie i uznawali tylko własne argumenty…
Ewa Jurkiewicz - postronny obserwator